środa, 25 września 2013

CD Projekt - giełdowy gigant, czy rozdęty balon?


Gdy rok temu były do kupienia za 5 zł, wydawały mi się za drogie (tylko dlatego, bo sprzedałem je taniej). Trzy miesiące temu nie wierzyłem, że przebiją poziom 10 zł. Dziś akcje spółki CD Projekt na zamknięciu sesji osiągnęły cenę 14,59 zł. Ten kto dokonał zakupu tych walorów 2 lata temu, może pochwalić się w tej chwili imponującą, blisko 290% stopą zwrotu. Pomimo, że nie posiadam tych akcji we własnym portfelu, to stale obserwuję ich notowania. I czynię to z wielkim żalem, a nawet złością, gdyż miałem w ręku perełkę, której pozbyłem się za taczkę gnoju. Zainteresowanych genezą moich perypetii z CD Projektem (wówczas jeszcze Optimusem) odsyłam do starszych wpisów. Dziś odsuwając emocje na bok postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy spółka ta ma szanse powtórzyć historię LPP i czy jest to dopiero początek jej wielkich wzrostów, czy też jest już tak przewartościowana, że już bardziej być nie może.

Aktualnie CD Projekt jest wyceniany na 1,39 mld zł przy wartości księgowej 160 mln zł. To sprawia, że ze wskaźnikiem C/WK 8,65 plasuje się w czołówce GPW. Patrząc na giełdową średnią to sporo, ale gdy zerkniemy na dane przodującej pod tym względem spółki LPP (C/WK =12,91) można stwierdzić, że istnieje tu jeszcze jakiś zapas. Gorzej sprawa wygląda, gdy spojrzymy na rozgrzany do granic możliwości wskaźnik C/Z = 62,89 (dla LPP C/Z = 40,50). Oczekiwania inwestorów wobec spółki są więc ogromne.  Patrząc na same wskaźniki CD Projekt może wydawać się przewartościowanym balonem, który lada dzień pęknie. Nie możemy zapominać, że mamy tu do czynienia ze spółką z branży informatycznej, a więc z sektora,w którym wskaźniki C/WK są często "z natury" wysokie.

Trzeba mieć jednak na uwadze, że wskaźniki giełdowe odzwierciedlają przeszłość i nie uwzględniają tego, co ma się dopiero wydarzyć. W sieci można wyczytać, że analitycy wyceniają, iż zysk ze sprzedaży "Wiedźmina 3" może wynieść 100 mln zł. Patrząc na sukces Grand Theft Auto V (miliard dolarów wpływów w ciągu 3 dni i 100 tys. sprzedanych egzemplarzy tylko w Polsce w ciągu tygodnia), szacunki analityków dotyczące "Wieśka" nie wydają się oderwane od rzeczywistości. Koszt produkcji GTA V (większy niż w przypadku filmów "Avatar" i "Titanic" razem wziętych) zwrócił się producentowi w dniu premiery. I mówimy tu tylko o konsolach! To z pewnością pobudza wyobraźnię. Oczywiście CD Projekt to nie Rockstar Games, a "Witcher" - przy całej jego genialności - to nie "GTA", ale czemu nasz rodzimy "Wiesiek" - biorąc pod uwagę sukces poprzednich części - miałby nie zarobić tych 100 baniek? Wydaje się to całkiem realne. Mając na uwadze fakt, że trzecia część polskiego erpega, będzie wydana na wszystkie konsole i PC-ta, a w promocję za oceanem ma być zaangażowane Warner Bros, nawet większe kwoty nie wydają się mrzonką. A gdy dodamy do tego wpływy z GOG-a, który stale notuje coraz lepsze wyniki, oraz inne projekty tj. będący w zaawansowanej fazie produkcji "Cyberpunk 2077", to i 200 mln w 2-3 lata jest do zrobienia. 

Należałoby rozważyć, czy spodziewane w najbliższych latach zastrzyki gotówki nie są już dzisiaj zdyskontowane. Moim zdaniem są, przynajmniej te wynikające ze średnio-optymistycznych prognoz (dotyczące m.in. "Wiedźmina 3", czy "Cyberpunk 2077"). Przykładowo gdyby wartość księgowa spółki CD Projekt zwiększyła się z dzisiejszych 160 mln zł do 260 mln zł, to przy obecnej cenie akcji, wskaźnik C/WK wyniósłby około 5,34 (a więc cały czas wskazujący przewartościowanie). Przy wartości księgowej 360 mln zł, C/WK = 3,86. Jeśli chodzi zaś o wskaźnik C/Z, to zysk netto 100 mln zł sprowadziłby go do poziomu 11,04, a więc całkiem przyzwoitego. Oczywiście to tylko hipotetyczne wyliczenia odnoszące się do aktualnej ceny akcji. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jaka cena będzie funkcjonowała w momencie publikacji raportów finansowych uwzględniających omawiane zyski.

Patrząc na potencjał CD Projektu i zainteresowanie jakim cieszy się nie giełdzie, jestem pewien, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy lub lat, akcje tej spółki będą sprzedawane po kilkadziesiąt złotych za sztukę. W dalszej przyszłości może to być i kilkaset złotych. Jeśli zatem jesteś cierpliwy i szukasz pewnej inwestycji (pamiętaj, jednak, że w życiu pewne są tylko śmierć i podatki), to producent "Wiedźmina" wydaje się właściwym wyborem. Jeśli ma to być inwestycja na krótszy okres (do roku), to trzeba liczyć się z większym ryzykiem i dużymi wahaniami kursu.

Podsumowując, wydaje mi się, że w dłużej perspektywie CD Projekt ma szanse zdetronizować spółkę LPP i stać się prawdziwym giełdowym gigantem, zwłaszcza jeśli będzie poprawiał wyniki finansowe. W tym momencie, w kontekście średnioterminowym można tę spółkę uznać za przewartościowaną, co nie oznacza, że na fali spekulacji, nie może być ona przewartościowana jeszcze bardziej  (patrz LPP).  Wraz z dalszym wzrostem, z pewnością będzie zwiększało się ryzyko wystąpienia korekty. Natomiast w perspektywie długoterminowej aktualna cena za akcję wydaje się optymalna.

Jeśli dojdzie do jakiejś przeceny CD Projektu to nie omieszkam dołączyć tej spółki do swojego portfela. W przeciwnym wypadku będę ją obserwował z boku.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Pokonać giełdę

"Peter Lynch instruuje, jak wybrać odpowiednie spółki i jak zbudować dochodowy portfel inwestycyjny, opierając się na własnym doświadczeniu i wiedzy. Jako doświadczony ekspert od zarządzania funduszem Lynch daje także wskazówki, jak wybrać właściwy fundusz inwestycyjny." Ten fragment opisu znajdującego się na okładce książki "Pokonać giełdę" w zasadzie mógłby zakończyć niniejszy wpis. Mógłby, gdyby nie fakt, że pozycja ta zasługuje aby napisać o niej kilka słów więcej.

Jak można dowiedzieć się z dostępnych powszechnie źródeł, Peter Lynch przez lata zarządzał funduszem inwestycyjnym Fidelity Magellan, który jako jeden z nielicznych pokonywał systematycznie amerykański S&P 500. Fundusz zaczynał swoją działalność w roku 1977, z aktywami o wartości 18 mln dolarów. W momencie, gdy Lynch opuszczał stanowisko zarządzającego funduszem, a był to rok 1990, Fidelity Magellan miał w swoim portfelu akcje 1000 różnych spółek (!) o wartości 14 miliardów dolarów. Całą historię funduszu można poznać bardzo dokładnie czytając "Pokonać giełdę". 

To bez wątpienia lektura pracy Lyncha zmobilizowała mnie m.in. do inwestowania w spółki, które znam z życia codziennego i z których produktami lub usługami udało mi się zetknąć bezpośrednio. Choć z podobnym stylem inwestowania spotkałem się już poznając filozofię Warrena Buffeta, to dopiero Lynch sprawił, że teorię wcieliłem w życie. Nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego bardziej wpłynął na mnie Lynch niż Buffett. Może dlatego, że Lynch jest świetnym narratorem i czytając jego książkę ma się wrażenie, jakby słuchało się dobrego opowiadania. Szkołę Buffetta poznawałem natomiast ze źródeł spisanych nie przez samego guru z Omaha, ale innych autorów, którzy zebrali jego nauki i oczywiście uczynili to bardzo dobrze, ale brakowało tam pewnych "emocji". Można to porównać do czytania autobiografii z biografią sporządzona przez osobę trzecią. Ta pierwsza narażona jest na swego rodzaju subiektywizm, ale z drugiej strony może wydawać się prawdziwsza (swoją drogą zastanawiam się, czy istnieje jakieś dzieło, którego autorem jest bezpośrednio Buffett i w której wypowiada się on w pierwszej osobie).

"Pokonać giełdę" czytało mi się bardzo przyjemnie. W zasadzie jedynymi fragmentami, które mnie nieco nużyły były wywody o kasach oszczędnościowo - pożyczkowych, będących jednym z ulubionych typów spółek, w jakie inwestował autor. Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę wszystkim początkującym i średnio zaawansowanym inwestorom, którzy znajdą tam wiele cennych wskazówek. Nie jest to z pewnością pozycja przeznaczona tylko dla osób zainteresowanych funduszami inwestycyjnymi.

Moja ocena: 4+/5

piątek, 22 marca 2013

Sfinks - ponowny zakup

Z małym opóźnieniem informuję, że w dniu 21 lutego 2013 r. odkupiłem akcje spółki SFINKS, która wyskoczyła mi z portfela na skutek eksperymentów ze stop lossem. Transakcji dokonałem po cenie 1,36 zł (wcześniejsza sprzedaż nastąpiła na poziomie 1,42 zł ). Za niewielką nadwyżkę nabyłem kilka dodatkowych sztuk akcji. Póki co inwestycja wygląda optymistycznie. Przyznam szczerze, że liczyłem na przekroczenie poziomu 2 zł na SFS, ale nie aż tak szybko. Wiadomości napływające ze spółki w ostatnim czasie są optymistyczne, niestety szeroki rynek prezentuje się coraz gorzej i może zahamować dalsze wzrosty. Patrząc jednak na jedną z niedawnych sesji, gdy WIG niemiłosiernie obrywał a SFINKS zanotował zwyżkę około 20% możemy się spodziewać wszystkiego. Z jednej strony przechodzi mi przez myśl powiększenie pozycji, z drugiej strony nie mogę zapominać o dywersyfikacji portfela. Lokowanie większości gotówki w jeden biznes nie byłoby zbyt roztropne.

p.s. 
Póki co rezygnuję ze stosowania stop lossa czy też zlecenia ze stopem kroczącym. Mechanizm ten zupełnie się nie sprawdza w przypadku akcji, którymi gwałtownie buja na wszystkie strony.

sobota, 2 lutego 2013

Sfinks - automatyczna realizacja zysku

Kilka dni temu, aktywowało się na moim rachunku maklerskim zlecenie ze stopem kroczącym, jakie miałem ustawione na akcjach Sfinksa. Muszę przyznać, że z jednej strony liczyłem się z taką ewentualnością, gdyż zastosowany Stop Loss był dosyć "ciasny" (10% spadek powoduje sprzedaż), z drugiej strony nie spodziewałem się,  że nastąpi to aż tak szybko.

Posiadane przeze mnie walory zostały sprzedane po cenie 1.42 zł. Biorąc pod uwagę, że zakupu dokonałem po 1.24 zł stopa zwrotu - po odjęciu kosztów prowizji - wyniosła 13.54 %. Inwestycja długoterminowa stała się więc krótkoterminową spekulacją. Nie ukrywam jednak, że do akcji Sfinksa chciałbym powrócić  i może to nastąpić w najbliższym dogodnym momencie. Oczywiście decyzji o zakupie nie będę podejmować pochopnie. Bezsensowne byłoby bowiem  ustawianie Stop Lossa, ignorowanie go gdy zadziała i  odkupywanie akcji. Wielokrotne powtarzanie takiego procesu  z pewnością doprowadziłoby mnie do utraty kapitału. Muszę rozważyć, czy nie wprowadzić jakichś modyfikacji w wykorzystaniu zlecenia ze stopem kroczącym na Sfinksie. O ile Vistula zachowuje się w miarę stabilnie i tam zastosowanie takiego zlecenia ma sens o tyle Sfinksem buja na wszystkie strony i o aktywację zlecenia sprzedaży tam nietrudno.

piątek, 25 stycznia 2013

Zlecenie ze stopem kroczącym na niepwene czasy


Jak wspomniałem niedawno, w nowy rok wszedłem z niedźwiedzim nastawieniem,  nie przeszkodziło mi to jednak dokonać zakupu akcji dwóch spółek. Postanowiłem mniej przejmować się szerokim rynkiem, a bardziej skupić się na okazjach inwestycyjnych. Nie zmienia to faktu, że czujnym trzeba być zawsze. Wierzę, że inwestycja w Sfinksa i Vistulę, była słusznym krokiem, jednak nie mogę bagatelizować informacji makroekonomicznych i gospodarczych, które napływają do nas w ostatnim czasie. 

Kursy akcji nawet najlepszych spółek mogą runąć w przepaść, gdy na rynek zawita strach i panika, a negatywnych sygnałów - jak choćby ostatnie dane GUS - pojawia się coraz więcej. Większość ekonomistów i analityków giełdowych wydaje się pozostawać głucha na te sygnały i  zapowiada kontynuację hossy. Tymczasem wszystko wskazuje na to, iż ryzyko wystąpienia recesji, a wręcz kryzysu na niespotykaną od dawna skalę jest coraz większe.

Kilka dni temu zadałem sobie pytanie: co zrobię z zakupionymi niedawno akcjami, gdy zajrzy mi w oczy widmo gwałtownych spadków, a notowania moich spółek zaczną lecieć na łeb na szyję? Być może spanikowałbym jak ponad rok temu i sprzedał akcje ze sporą stratą. A może nie robiłbym nic, tylko przyglądał się bezsilnie, jak stan mojego konta topnieje z dnia na dzień w zastraszającym tempie, a następnie czekał latami aż notowania powrócą na poziomy sprzed kryzysu. Tym razem postanowiłem oszczędzić sobie takich dylematów i zupełnie odciąć emocje. Nie wiem czy w dniu próby sam bym potrafił te emocje wyłączyć, dlatego też zdecydowałem się skorzystać ze popularnego narzędzia jakim jest Stop Loss, jednak w nieco zmodyfikowanej wersji. 

Posiadany przeze mnie rachunek maklerski pozwala mi zastosować tzw. "zlecenie ze stopem kroczącym" (opcję taką wprowadzono w 2011 r.). Nie wiem, czy rozwiązanie to jest dostępne na wszystkich rachunkach maklerskich, stąd też spieszę z wyjaśnieniem, na czym ono polega. W zasadzie najprościej będzie powiedzieć, iż jest to ruchomy Stop Loss. Ustawiamy sobie limit aktywacji, określając, iż sprzedaż nastąpi w momencie, gdy kurs akcji spadnie o jakąś określoną wielkość wyrażoną w procentach lub punktach. Dla swoich akcji ustaliłem, że będzie to wielkość rzędu 10%. W chwili, gdy kurs spadnie o 10%, nastąpi aktywacja zlecenia sprzedaży i posiadane przeze mnie akcje zostaną sprzedane PKC (po każdej cenie). Ważnym elementem zlecenia ze stopem kroczącym jest fakt podążania za kursem, gdy ten wzrasta. Gdy kurs rośnie, to coraz wyżej przenosi się również nasz Stop Loss. Ja ustawiłem sobie, że poziom Stop Loss-a podniesie się za każdym razem, gdy kurs akcji wrośnie o 3%. Tym sposobem można zmaksymalizować swoje zyski pozbywające się jednocześnie pierwiastka emocjonalnego w inwestowaniu.

Nie wiem jak długo będę asekurował się "zleceniem ze stopem kroczącym". Wiem, że nie jest to idealne rozwiązanie, że narażam się na sprzedaż dobrej spółki przy każdej korekcie, ale w obecnej sytuacji, gdy wzrosty na rynkach napędzane są poprzez drukowanie pieniądza nie pozostaje mi chyba nic innego. No mógłbym ewentualnie nadal pozostawać poza rynkiem i tracić okazje do powiększenia swojego kapitału. Podsumowując, uważam, że mamy obecnie do czynienia z niezdrową, sztucznie napędzaną hossą, która może w każdej chwili niespodziewanie się zakończyć. Na niepewne czasy zalecana jest ostrożność...

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Klątwa Faraona, czyli inwestycja w Sfinksa


O "Klątwie Faraona" głośno było w ostatnim czasie przy okazji zawieszenia prezesa GPW Ludwika Sobolewskiego z powodu rzekomego "nakłaniania" firm z New Connect do finansowania nowej polskiej komedii, której akcja osadzona została w Egipcie. Ostatecznie Sobolewski został odwołany ze stanowiska. Jednak nie o upadku "faraona" polskiej giełdy, czy kolejnym tandetnym filmidle będzie mowa w niniejszym wpisie, a o prawdopodobnym ustaniu klątwy, która trapiła od kilku lat jedną ze spółek, w którą zdecydowałem się zainwestować na początku tego roku. Zgodnie z obietnicą daną kilka dni temu postaram się uzasadnić, co skłoniło mnie do zakupu akcji Sfinks S.A.


Pierwszym elementem, który sprowokował mnie do rozważenia tej inwestycji był fakt, że Sfinks to spółka, której produkty/usługi są mi znane i z którymi miałem do czynienia w życiu codziennym. Kilkukrotnie miałem przyjemność stołować się w restauracjach sieci "Sphinx", w różnych polskich miastach. Podają w nich smaczne jedzenie. Ceny nie są wygórowane. Wystrój jest przyjemny. Obsługa przyzwoita. Jeszcze nie zdarzyło mi się, abym wyszedł stamtąd niezadowolony. Co więcej jestem pewien, że jeszcze wrócę tam nie raz. Dlaczego zatem miałbym nie zainwestować swoich pieniędzy, w coś co znam i uważam, że nie jest bublem?

Restauracje "Sphinx" położone są  zazwyczaj w atrakcyjnych lokacjach, gdzie panuje duży ruch, czyli przy głównych ulicach miast lub w galeriach handlowych i z tego co zaobserwowałem, nie narzekają na brak klientów. Te umiejscowione w centrach handlowych wręcz pękają w szwach (przykład: Stary Browar w Poznaniu). Należy podkreślić, że stale otwierane są nowe lokale. "Sphinxa" z całą pewnością nie można zaliczyć do gastronomii typu fast-food. Są to restauracje z prawdziwego zdarzenia, z obsługą kelnerską i kartami  dań, i bardzo często prezentują się lepiej niż knajpy niezrzeszone w żadnej sieci. Zatem sieciówki takie jak McDonald's, KFC czy Burger King (które również opierają się na modelu franchisingu) nie stanowią dla Sfinksa konkurencji. Nie zapominajmy, że Sfinks S.A. to oprócz restauracji "Sphinx" również jeszcze dwie inne marki gastronomiczne, czyli "WOOK" i "Chłopskie Jadło", choć już nie tak popularne. Na ich temat niestety nie mogę się wypowiedzieć, bo nigdy w tych przybytkach nie gościłem.

Jak wynika z ostatniego raportu, na dzień 30 września 2012 r. Spółka Sfinks S.A. zarządza łącznie 109 restauracjami w Polsce i zagranicą. Liczba 108 funkcjonujących w Polsce restauracji obejmuje:
- 89 restauracji Sphinx
- 6 restauracji WOOK
- 8 restauracji Chłopskie Jadło
- 4 restauracje Sphinx Express
- 1 restaurację WOOK Expres

Z tego 12 restauracji stanowi własność spółki, 43 funkcjonuje w modelu operatorskim, a 53 w modelu franczyzowym.

Sfinks miał aspiracje podbicia rynku zagranicznego, jednak ambitne plany ostro zweryfikowała rzeczywistość. W Niemczech i Czechach nadal funkcjonują spółki zależne, z czego ta druga znajduje się w stanie upadłości. Mimo wszystko można mieć nadzieję, że w przyszłości, po wyjściu całej grupy kapitałowej na prostą temat ekspansji zagranicznej powróci. Aktualnie poza Polską funkcjonuje tylko jedna restauracja "Sphinx".

Patrząc na same fundamenty, omawiany biznes nie wydaje się być odpowiednim miejscem na ulokowanie gotówki. Na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda fatalnie. Spółka od 2007 r. jest nierentowna. Według stanu z ostatniego raportu finansowego za trzeci kwartał 2012 r. zadłużenie wynosiło blisko 175 % w stosunku do posiadanych aktywów. Gdy przyjrzałem się danym finansowym dokładniej to udało mi się dostrzec światełko w tunelu. Kapitał własny, choć cały czas ujemny to znajduje się w lepszej kondycji niż rok czy dwa lata wcześniej. Aktywa choć nieznacznie, to się zwiększyły (a na przełomie 2008/2009 r. przecież drastycznie zmalały). Strata netto rok do roku systematycznie spada. Taką samą tendencję można zaobserwować również w przypadku trzech pierwszych kwartałów 2012 r. Co do długu, to szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że występują one w następujących proporcjach: 39,87 % to zadłużenie krótkoterminowe, a 135,12 % stanowią zobowiązania długoterminowe. Gorzej jakby było odwrotnie. Jest szansa, że wkrótce, być może już w tym roku spółka znajdzie się nad kreską i zwiększy dochody, co w przyszłości pozwoli na systematyczną spłatę zobowiązań.

Nie bez znaczenia w kontekście danych o zdłużeniu są informacje, które napłynęły w ostatnim czasie. Pozytywny wydźwięk ma z pewnością zawarcie umów z ING Bank Śląski S.A. oraz PKO BP S.A., które mają na celu restrukturyzację długu. Banki przystały m.in. na czasowe zawieszenie wszelkich spłat, wydłużenie okresu, w którym kredyty mają być uregulowane, częściowe umorzenie zobowiązań i zmniejszenie swojej marży. Dzięki temu Sfinks zyska dodatkowe środki które mają zostać przeznaczone na rozwój. Kolejna pozytywna wiadomość - Sylwester Cacek, główny akcjonariusz, zobowiązał się do 31 marca 2013 r. dofinansować spółkę kwotą nie mniejszą niż 6 mln zł.

Podpisanie umowy o stałej współpracy w zakresie sprzedaży oraz reklamy i promocji produktów oferowanych przez Pepsi w ramach sieci restauracji Sphinx, WOOK oraz Chłopskie Jadło z Pepsi-Cola  o wartości około 25 mln zł na okres 5 lat, świadczy o tym, iż Sfinks nie stracił zaufania kontrahentów.

Sfinks prezentuje się ciekawie od strony analizy technicznej. Na wykresie widać potencjał do wzrostów. Akcje tej spółki od szczytu w 2008 r. straciły bardzo dużo na wartości i wiele wskazuje na to, że osiągnęły swoje dno. Od maja 2012 r. formowała się baza, z której w ostatnich tygodniach przy dużych obrotach nastąpiło znaczne wybicie. Pokonanie poziomu 2 zł, który stanowi zeszłoroczne maksimum, powinno być pozytywnym sygnałem dla dalszych wzrostów, a przede wszystkim zachętą dla techników, którzy prawdopodobnie dostrzegą w tym momencie zamknięcie i wybicie z formacji spodka. Oczywiście należy liczyć się z tym, że w przypadku pogłębienia spadków na szerokim runku, również Sfinks może podążyć na południe. Co ciekawe, podczas trwającej aktualnie krótkoterminowej korekty akcje Sfinksa potrafiły zanotować kilkunastoprocentowy wzrost. Z pewnością to optymistyczny objaw. Nieco spokoju na akcjach Sfinksa powinno przynieść ostatnie wejście kolejnego funduszu inwestycyjnego, który nie powinien dokonywać w najbliższym czasie jakichś gwałtownych ruchów in minus. Lepiej 5% akcji w rękach zrównoważonego funduszu niż gromadki indywidualnych spekulantów.

Aktualna kapitalizacja w wysokości 35 mln zł, tylko w przeliczeniu na 55 restauracji własnościowych oraz działających w systemie operatorskim daje poniżej 700 tys. zł na jedną restaurację. To niewiele, a gdy doliczymy do tego wpływy od franczyzobiorców prowadzących ponad drugie tyle lokali, można by uznać że w tej chwili akcje spółki Sfinks oferowane są na rynku w bardzo atrakcyjnej cenie. Można by tak przyjąć, gdyby nie spore zadłużenie, które powoduje, że mamy do czynienia z inwestycją o podwyższonym ryzyku. Dzięki umowom z bankami problem z zadłużeniem przynajmniej przez kilka najbliższych lat nie powinien nam jednak spędzać snu z powiek.

Podsumowując inwestycja w Sfinksa to ryzykowne zagranie, jednak tam gdzie duże ryzyko tam i szanse na duży zysk. Chciałbym aby była to inwestycja długoterminowa, aczkolwiek nie ukrywam, iż będę starał się zachować czujność i nasłuchiwać informacji nadchodzących ze spółki. Zobaczymy co przyniesie najbliższy raport finansowy oraz jak szczodry okaże się Sylwester Cacek.

sobota, 12 stycznia 2013

Rok 2012 i bieżące zmiany w portfelu


Na wstępie chciałbym podsumować w kilku słowach miniony rok. Upłynął on  bez większej aktywności z mojej strony. Nie licząc jednej spekulacyjnej inwestycji na New Connect, spędziłem go praktycznie poza rynkiem. Na kilka miesięcy giełda zeszła u mnie w ogóle na plan dalszy. Przypomniałem sobie o niej dopiero w grudniu, co zaowocowało już pewnymi transakcjami na początku 2013 r. Ale o tym za chwilę.


Dzięki transakcjom na akcjach 11 bit udało mi się uzyskać 9% stopę zwrotu zainwestowanych środków (jest to zysk po odjęciu prowizji). Jako, że zainwestowana gotówka była niewielka, w skali całego portfela jest to już tylko 1,7 % zysku. Przez pewien czas moje pieniądze przebywały na koncie oszczędnościowym, co dało mi dodatkowy 1 % zysku (mizeria, ale zawsze coś). Przyznaje się bez bicia, że był też taki okres, gdy gotówka zalegała mi na rachunku maklerskim i w ogóle na siebie nie zarabiała.

Podsumowując, rok 2012 zamknąłem na plusie, z symboliczną 2,7% stopą zwrotu. W tym samym czasie WIG wzrósł o około 20% jeśli się nie mylę. Przy stratach jakie poniosłem w roku 2011, które wyniosły ponad 50% to tylko kropla w morzu potrzeb. Przede mną jeszcze długa droga, aby odzyskać to co straciłem. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że realizacja celu jaki sobie postawiłem przy zakładaniu tego bloga, a o którym wspominam tutaj, realnie się ode mnie oddaliła.

A teraz kilka bieżących informacji. Przez ostatnie 12 miesięcy miałem niedźwiedzie nastawienie i liczyłem, że spadki na giełdzie pogłębią się. Myliłem się. Mimo zeszłorocznych wzrostów moje nastawienie  nie uległo jednak zmianie. To co się dzieje w sferze polityczno-gospodarczej oceniam negatywnie i bliżej mi do stanowiska prof. Rybińskiego, niż  do większości ekonomistów wieszczących kontynuację hossy.

Patrząc na szerokie rynki spoglądam głownie na to co dzieje się w USA i w Polsce. W USA rozpoczęta kilka lat temu hossa trwa w najlepsze. To co wydarzyło się w 2011 r. okazało się być za oceanem tylko niegroźną korektą. W 2012 r. S&P 500 i Daw Jones ustanowiły nowe rekordy. W Polsce wygląda to nieco inaczej. Polskie indeksy nie odrobiły jak na razie strat z 2011 r., choć na jesieni 2012 r. nastąpiło wybicie z trendu bocznego w kierunku sugerującym kontynuację hossy. W momencie gdy piszę te słowa wszystko wydaje się możliwe. Zarówno to, że trwający od 2009 r. trend wzrostowy w USA może się definitywnie odwrócić jak i to, że poziom 50000 pkt na WIG-u zostanie przekroczony.

A teraz o transakcjach, o których wspomniałem na wstępie. Doszedłem do wniosku, że za bardzo przejmuję się szerokim rynkiem, a za mało uwagi poświęcam spółkom - potencjalnym inwestycjom, które mogą dać mi zysk. Stąd też po szybkim przeglądzie spółek, postanowiłem wyselekcjonować te, które leżą w kręgu moich zainteresowań i poddać je analizie. W wyniku tej analizy 50% gotówki przeznaczyłem na zakup akcji spółki SFINKS oraz VISTULA. Dlaczego akurat te spółki i dlaczego teraz? O tym postaram się napisać wkrótce.