piątek, 27 marca 2015

Zmiany w portfelu - Sfinks


Witam po długiej nieobecności! Już myślałem, że z powodu natłoku obowiązków i braku wolnego czasu mój blog umrze śmiercią naturalną i pewnie stagnacja w tym miejscu trwałby nadal, gdyby mojej uwagi nie zwrócił pewien szczegół. Otóż pomimo mojego milczenia trwającego około 1,5 roku, na facebookowym profilu Dziennika Inwestora (ku mojemu zdziwieniu) w ciągu kilku ostatnich tygodni przybyło kilkudziesięciu nowych mniej lub bardziej przypadkowych obserwatorów. Okoliczność powyższa sprawiła, że po potwierdzeniu w statystykach Google, iż na to pustkowie zwane dziennikiem trafiają jednak jacyś zagubieni internauci, postanowiłem coś naskrobać i poinformować o zmianach jakie zaszły w moim portfelu od ostatniego wpisu. 

Po pierwsze muszę się przyznać, że kilka tygodni temu pozbyłem się akcji Sfinksa. Uczyniłem to chyba trochę przedwcześnie bo ominęły mnie znaczne wzrosty (skąd ja to znam...), ale inwestycja ostatecznie i tak została rozliczona na plus. Spółka gościła na moim rachunku blisko 2 lata. Kupowałem ją w momencie gdy największy akcjonariusz pan Sylwester Cacek zapowiadał wyjście przedsiębiorstwa z kryzysu. Z tego co pamiętam aby pokazać, iż nie jest to tylko czcza gadanina wpompował w Sfinksa kilka okrągłych milionów. Stan finansów spółki znacznie się poprawił, a rok 2014 udało się jej zakończyć z wypracowanym zyskiem. Ostatni raz taki stan został odnotowany w zamierzchłych czasach, a dokładnie w 2006 r. Decydujący wpływ na poprawę kondycji Sfinksa miało porozumienie zawarte z bankami ING i PKO BP dotyczące restrukturyzacji zadłużenia spółki. Banki te zgodziły się na czasowe zawieszenie spłat, wydłużenie okresu, w którym kredyty te mają być uregulowane, częściowe umorzenie zobowiązań i zmniejszenie swoich marży. Dzięki temu spółka zyskała dodatkowe środki na rozwój (w tym zastrzyk gotówki od pana Caceka). Co jakiś czas słyszało się zresztą o otwarciu nowych restauracji działających pod szyldem Sfinksa i to nie tylko tych franczyzowych, ale i własnościowych spółki.

Do zakupu akcji największej firmy restauracyjnej z sektora casual dining (cokolwiek to znaczy) w kraju i jednej z największych w Europie zachęciła mnie nie tylko poprawiająca się sytuacja firmy, ale przede wszystkim fakt, iż sam lubiłem co jakiś czas przegryźć sobie shoarmę z kurczaka lub z wołowiny. Kilka miesięcy temu po dłużej przerwie pojawiłem się znowu w jednej z restauracji Sfinksa. Był to pierwszy raz kiedy wyszedłem z niej niemile zaskoczony. Nie dość, iż miałem wrażenie, że otrzymana porcja posiłku była mniejsza niż kiedyś, to jeszcze pod względem jakości pozostawiała ona wiele do życzenia. Danie było letnie i zwyczajnie już nie tak smaczne jak kiedyś. Być może wpływ na to miał fakt, iż zostało ono podane szybciej niż w McDonaldzie. Sfinks nigdy nie funkcjonował w mojej świadomości jako fast food, ale jako zwyczajna restauracja, co prawda sieciówka z krótkim czasem oczekiwania na posiłek - ale jednak restauracja. Nawet jakość obsługi nie była już na tak wysokim poziomie jak wcześniej. Czarę goryczy przelała kwota wskazana na rachunku. Dotychczasowe przestępne ceny poszły wyraźnie w górę  i biorąc pod uwagę pogorszenie się serwowanego produktu uważam to za policzek wymierzony moja konsumencką twarz. Nie byłem w swojej opinii odosobniony, gdyż takie same odczucia miała osoba, która mi towarzyszyła.

Moje zniesmaczenie utrzymywało się na tyle długo, że w konsekwencji doprowadziło do sprzedaży akcji Sfinksa. A kierowała mną prosta myśl - tak prowadzony biznes nie jest wart inwestowania w niego moich pieniędzy. Skoro ja jestem niezadowolony i postanowiłem zrezygnować ze stołowania się w tej knajpie, to tak samo prawdopodobnie postąpią inni konsumenci. Moja decyzja była może nieco przedwczesna (nie sprawdziłem innych "Sfinksów" co do jakości jedzenia) i pochopna (w przeddzień ogłoszenia rocznego sprawozdania finansowego) - co potwierdza okoliczność, iż tuż po tym jak dokonałem sprzedaży, akcje Sfinksa zanotowały znaczne wzrosty - jednak wyszedłem z założenia, że to sieć, a więc obowiązują w niej jednolite ceny i podobne standardy. Dotychczas nie przytrafiła mi się jeszcze sytuacja, aby np. w którejś z restauracji Pizza Hut jedzenie było gorsze lub lepsze niż w pozostałych lokalach tej samej sieci. Co do zasady wszędzie mogę spodziewać się tego samego zarówno co do jakości jak i ceny.

Dziś z perspektywy krótkoterminowej, mając poczucie straconego znacznego zysku (na który czekałem dość długo) żałuję tylko tego, że nie wykazałem się cierpliwością jeszcze przez kilka tygodni i nie pogoniłem tego papieru przy kursie 3 zł. Z pewnością będę obserwował Sfinksa w przyszłości, choćby po to aby dowiedzieć się, czy moja decyzja o sprzedaży była błędem również w dłuższej perspektywie. Póki co odrabiam kolejną lekcję z inwestowania.

Podsumowując mogę stwierdzić, iż mój instynkt inwestora zadziałał prawidłowo jeśli chodzi o wypatrzenie na giełdzie właściwej spółki i dokonanie zakupu w promocyjnej cenie, natomiast zabrakło mi rozwagi przy wybraniu momentu sprzedaży. A tak pół żartem, pół serio, to okazję do ponadprzeciętnego zysku zaprzepaściłem totalnie przypadkową wizytą w restauracji, która mogła by mieć miejsce nieco później...