Po raz kolejny przychodzi mi zamieszczać wpis po długotrwałym milczeniu. Tym razem przerwa w pisaniu okazała się jeszcze dłuższa niż poprzednio i trwała blisko 2 lata. Przez ten okres dużo się u mnie zmieniło. Przede wszystkim sytuacja życiowa wymusiła na mnie sprzedaż wszystkich akcji. Obecnie giełdę obserwuję zza bocznej linii, aczkolwiek mam nadzieję, że pustostan na moim koncie maklerskim nie potrwa już długo i w najbliższym czasie będę mógł powrócić na inwestycyjną ścieżkę. Jest to pierwszy taki przypadek, gdy pozostaję poza rynkiem dłużej niż kilka miesięcy.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatni mój tekst na tym blogu dotyczył inwestycji w spółkę Sfinks, postaram się popatrzeć na tę inwestycję ponownie, z obecnej perspektywy.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatni mój tekst na tym blogu dotyczył inwestycji w spółkę Sfinks, postaram się popatrzeć na tę inwestycję ponownie, z obecnej perspektywy.
Akcji Sfinksa pozbyłem się - nie będę tego ukrywał - trochę pod wpływem emocji (po szczegóły odsyłam do poprzedniego wpisu). Co prawda sprzedaży dokonałem z zyskiem (zakup po cenie 1,35 zł, realizacja zysku na poziomie około 2 zł), jednak jak się później okazało nastąpiło to w przeddzień bardzo znaczącego wzrostu wyceny tej spółki na giełdzie. Po kilku tygodniach od mojej sprzedaży akcje Sfinksa wyceniane były już powyżej 3 złotych. Z rąk wymknęła mi się wówczas szansa osiągnięcia jeszcze większego i ponadprzeciętnego zysku, w dodatku w dość krótkim czasie.
W momencie, gdy piszę te słowa akcje spółki Sfinks sprzedawane są po 2,85 zł. Maksimum jakie osiągnęły w ostatnich dwóch latach to 4,86 zł w marcu 2016r. Przy czym poziom 4 zł przekraczały w latach 2015-2016r. niejednokrotnie.
Posiadając obecną wiedzę o tym, jak zachowywał się Sfinks w ostatnim czasie mogę stwierdzić, że najkorzystniejszym zachowaniem z mojej strony byłoby przetrzymanie akcji jeszcze przez kilka miesięcy i sprzedaż powyżej 4 zł. Nie mówiąc o tym, że losem wygranym na loterii byłoby wstrzelenie się z transakcją sprzedaży w marcu 2016r. Nie oszukujmy się jednak, że nieczęsto udaje się trafić z zakupem akcji w momencie gdy ich cena szoruje po dnie, aby następnie sprzedać je w momencie, gdy osiągają szczyt. Prędzej można doświadczyć sytuacji odwrotnej. Łapanie dołków i górek zazwyczaj wychodzi, ale w konfiguracji niekorzystnej dla inwestora.
Niewątpliwie dobrym posunięciem z mojej strony okazałaby się też bezczynność utrzymująca się po dziś dzień. Na koncie posiadałbym aktualnie akcje, których wartość byłaby mniej więcej dwukrotnie wyższa niż w pierwszym kwartale 2015r. Mimo wszystko byłby to jednak tylko zysk wirtualny. Nie wiem jak zachowają się te akcje w przyszłości - może poszybują w górę, a może spadną na łeb na szyję (nie jestem w tym momencie na bieżąco z sytuacją spółki). Zysk wirtualny jednego dnia jest, a drugiego dnia może okazać się pustką na koncie. Liczy się faktyczna realizacja zysku i rozliczenie na plus, co udało mi się ostatecznie w tym przypadku osiągnąć.
Musze w tym miejscu zwrócić uwagę, że moja przygoda ze spółką Sfinks miała różny charakter. Oceniłbym ją jako połączenie spekulacji z inwestowaniem w wartość. Sprzedawałem i kupowałem Sfinksa kilkukrotnie. Potrafiłem trzymać te akcje w portfelu przez 2 miesiące jak i przez blisko 2 lata. Nie mam wątpliwości, że moją uwagę na tę firmę zwróciły jej fundamenty i szansa na wyjście z kryzysu (spółka w pewnym momencie była już spisywana na straty). To analiza fundamentalna dała mi impuls do zakupu tych akcji. O sprzedaży decydowały już natomiast przede wszystkim emocje. I to jest negatywny aspekt mojego epizodu ze Sfinksem, którego chciałbym uniknąć w przyszłości.
Każdy typ inwestora czy to spekulant, czy fundamentalista mógł znaleźć na tym poletku coś dla siebie i na Sfinksie zarobić. Mi udało się tego dokonać (co prawda w mało spektakularnym wymiarze) przy mieszaniu technik inwestycyjnych.
Gdyby nie podejmowanie decyzji pod wpływem emocji, wypracowany zysk mógłby być jeszcze większy.
I niech taki będzie morał tej historii.
Gdyby nie podejmowanie decyzji pod wpływem emocji, wypracowany zysk mógłby być jeszcze większy.
I niech taki będzie morał tej historii.